Twoja wyszukiwarka

piątek, 21 sierpnia 2009

Nocki,czyli mud and blood in Accidents and Emergency

Pierwszy tydzień nocek to był prawdziwy chrzest w ogniu. Opieka nad pacjentami z kilku oddziałów: chirurgii, ortopedii, ginekologi, urologii i laryngologii i na dodatek wszystki ostre przyjęcia. W nocy jest się samemu, jeśli zdarzy się coś z czym kompletnie sobie nie radzimy istnieje możliwość zadzwonienia po starszego stażem lekarza z danej specjalizacji, jednak jak się domyślacie nie każdy lubi być budzony w środku nocy.
Zdarzyć się może wszystko, i niestety często zdarza sporo rzeczy z którymi nie mamy wystarczającego doświadczenia. Pierwsza noc upłynęła w miarę spokojnie, kilka przyjęć, trochę rzeczy do zrobienia na oddziałach, ale do wytrzymania, więc dziwiłem się dlaczego ludzie tak bardzo nie lubią nocek. Wkrótce dane mi było się przekonać.
Już druga noc dała mi popalić, sporo przyjęć, ale przede wszystkim dużo pracy na oddziałach. Szczególnie jeden pacjent pochłonął sporo mego czasu, miał bardzo silne krwawienie z odbytu, spadało mu ciśnienie, praktycznie wykrwawiał się na śmierć. Po przetoczeniu 6 jednostek krwi, kilku jednostek czynników krzepnięcia i jednocześnie płynów aby utrzymać ciśnienie na przyzwoitym poziomie jego hemoglobina była poniżej 6 (norma powyżej13). Próbowałem zorganizować operację lub transfer do specjalistycznego szpitala, pacjent nie był jednak wystarczająco stabilny na żadną z tych opcji. Nad ranem miał wykonaną operację wycięcia całego jelita grubego, dosyć radykalna, jednak ratująca życie w tej sytuacji operacja.
Przebojem następnego dnia ( a właściwie nocy) był wypadek na torze żużlowym, cała A+E (coś jak izba przyjęć) ubabrana była w krwi i piasku. Jeden z pacjentów miał powypadkowy napad epilepsji i musiał być przetransportowany helikopterem na neurochirurgię, inny miał poważne uszkodzenie kręgosłupa, no cóż, z pewnością nie każdy sport to zdrowie.
Nastepne noce to znowu mieszanina przyjęć i problemów na oddziałach. Jedna z pacjentek, miała poważne komplikacje po laparoskopowym wycięciu pęcherzyka żółciowego, zazwyczaj bardzo bezpiecznej i nieskomplikowanej operacji. Kiedy zostałem wezwany do niej była w poważnej sepsie, drgawkach i przerażona całą sytuacją, dwa dni zajęło doprowadzenie jej do w miarę stabilnego stanu.
Już do końca tygodnia pacjenci napływali strumieniami, w poniedziałek rano musiałem przekazać kilku pacjentów lekarzom pracującym w trakcie dnia, fizycznie nie było możliwości zobaczyć ich wszystkim.
Było wiele sytuacji gdy nie byłem pewien co robić dalej, ale też sporo takich, w których radziłem sobie dużo lepiej niż bym się spodziewał.
Poniedziałek rano byłem wykończony, na szczęście miałem tydzień wolnego i później tydzień urlopu przeznaczone na wakacje w Hiszpanii.
Było ciężko, ale przetrwałem, nauczyłem się bardzo dużo. Jak powiadają co Cię nie zabije to Cię wzmocni.

1 komentarz:

Unknown pisze...

Ale satysfakcja i spokój jest po

 
Twoja wyszukiwarka