Twoja wyszukiwarka

niedziela, 24 lutego 2008

Pierwszy dzień na ortopedii.

Główny consultant z ortopedii powiedział mi, że jeśli załatwię wszystko przed 12 to mogę później robić co chcę, pod warunkiem oczywiście, że będę odpowiadał na wszystkie bleepy. Pierwszego dnia ledwo wyrobiłem się do 17, pracując na pełnych obrotach. Niezłe zamieszanie, jestem jedynym House Officerem (coś jak stażysta) na całym oddziale, więc pod mymi skrzydłami jest niecałe 30 pacjentów. W związku z tym pracy jest co niemiara, nawet samej roboty papierkowej, a o pobieraniu krwi, zakładaniu wenflonów czy decyzjach terapeutycznych nie wspominając.

Induction.

W związku z rozpoczęciem pracy na nowym oddziale miałem w końcu formalne wprowadzenie (po 2,5 miesiacach pracy ;) Cały dzień wypełniony wykładami na temt jak wszystko w szpitalu wygląda i powinno funkcjonować. Poznałem też nowych stażystów, między innymi Antony'ego z którym będę pracował na ortopedii. A na następny dzień musiałem przygotować krytyczną oceną artykułu, a jako, że badmintona nie mogłem sobie odpuścić, skończyłem wszystko o 3 w nocy. Normalnie jak na studiach ;)

środa, 20 lutego 2008

Busy times.

Pracy może być tylko więcej. Kiedy drużyna jest on-call i dodatkowo drugi stażysta z teamu jest on-call to może zrobić się gorąco. Ale można nauczyć się ważnych rzeczy: planowania, zarządzania czasem, zwiększania wydajności i ustalania priorytetów w dynamicznie zmieniających się warunkach. Umiejętności, które przydać się mogą w różnych sytuacjach życiowych, szczególnie kryzysowych.

poniedziałek, 11 lutego 2008

Dyżurowanie

Dzisiaj dodatkowo sam byłem on-call. Przez noc lista pacjentów trochę się wydłużyła, tak, że mieliśmy dziś ponad 25 osób. Oznaczało to potrzebę jeszcze większego zwiększenia wydajności pracy. A przyjmowałem dziś całkiem ciekawych pacjentów. Pierwszy z nich miał masywne krwawienie do moczu, sam mocz był ciemno-czerwony, pierwszy raz coś takiego zobaczyłem i muszę się przyznać, że trochę się wystraszyłem, na szczęście stan był dosyć stabilny, więc nie trzeba było podejmować żadnych drastycznych kroków. Inny pojawił się z bardzo bolesnym ropniem okołoodbytniczym, paskudna dolegliwość, niby banalne ale bardzo bolesne i utrudniające funkcjonowanie, zwłaszcza kiedy nawraca tak jak u niego. Przyjmowałem też dziś pierwsze dziecko. Młody chłopczyk z niecharakterystycznym bólem brzucha. Kiedy miałem mu pobrać krew, nawet już z niemałym trudem zlokalizowałem jakąś żyłę i gdy już miałem wbijać igłę chłopczyk spojrzał się na nią i rozpłakał wniebogłosy. Razem z mamą i pielęgniarkami uspokajaliśmy go prawie kwadrans i w końcu dało się go namówić, na szczęście też pobrałem wystarczającą ilość krwi już przy pierwszym wkłuciu.

niedziela, 10 lutego 2008

Pracy ciąg dalszy

Właśnie wróciłem z tygodniowego urlopu, no i jest nieźle. Okazało się, że drugi z moich konsultantów obecnie dyżuruje (=duża liczba pacjentów), których po tygodniowej przerwie w większości nie znam, dodatkowo jeden ze stażystów z mojej drużyny wziął właśnie urlop (=większa ilość pracy), jakby tego było mało jeden z chirurgów polubił mnie i chce mnie sporo nauczyć (co jest bardzo OK.), ale w związku z tym mam różne bonusowe zadania. Na szczęście mam już trochę doświadczenia, krew i wkłucia robię niemalże z zamkniętymi oczyma, i po prostu wiem gdzie, co i jak, także jakoś dajemy radę. Jest jeszcze kwestia tego, że moja partnerka z drużyny jest, hmm… Jest naprawdę dobrym stażystą, robi wszystko co ma do zrobienia a nawet więcej, tylko, że kiepsko się komunikuje i współpracuje, a przy takim obciążeniu „robotą” zdolność do pracy w drużynie jest bardzo, bardzo istotna.

Operacje chirurgiczne.

Na pewno nie chcę być chirurgiem. Asystowałem dziś z rana zaraz po obchodzie przy jednej operacji. Wszystko miało być proste, przepuklina w ranie pooperacyjnej, niewielka, nawet słabo wyczuwalna. Ale po otworzeniu i wypreparowaniu wszystkiego okazało się , że jest całkiem spora, operujący chirurg był w stanie włożyć całą pięść przez jej pierścień. Oznaczało to oczywiście wydłużenie czasu operacji, na dodatek co jakiś czas drobne naczynia krwawiły dosyć obficie i trzeba je było wszystkie zamykać. Po ponad 3 godzinach bolały mnie już plecy, być może wynikało to z nieprawidłowej pozycji jaką przyjmowałem, albo zbytniego napinania mięśni, nie jestem pewien; wiem za to, że nie chcę być chirurgiem, niektóre operacje trwają przecież znacznie dłużej.

sobota, 9 lutego 2008

Wrażenia.

Większość z tego co dzieje się w międzyczasie jest już normalką, przyzwyczaiłem się do tego i jest już trochę spokojniej. Ale w medycynie zawsze są jakieś niespodzianki. Wczoraj, na kolejnym 13 h ostrym dyżurze przyjmowałem jednego pacjenta, dosyć skomplikowany, do nas zgłosił się z bólem brzucha, zlokalizowanym głównie wokół jego okołopępkowej przepukliny, ale gdy odsłoniłem jego nogi, aby zbadać tętno zobaczyłem coś niesamowitego. Jego nogi, głównie kostki i podudzia były olbrzymio obrzęknięte, dodatkowo prawa była strasznie zaczerwieniona, muszę przyznać, że coś takiego widziałem jedynie w podręcznikach, ale nie przez 6 lat studiów medycznych czy później w trakcie pracy.

Nie ma tu zbyt wielu Polaków, zupełnie inaczej niż w Londynie przeważają tutaj typowi WASPS (white anglo-saxon protestants), z tego co wiem w szpitalu pracuje jeszcze dwójka polskich lekarzy, ale poza potomkami rodzimych emigrantów sprzed lat, nie miałem styczności z żadnymi polskimi pacjentami, do dzisiaj... Byłem już właściwie po pracy, ale dokańczałem jakieś papierkowe szczegóły i gdy miałem wychodzić pielęgniarki poprosiły mnie, abym wytłumaczył parę kwestii rodakowi. Wcześniej słyszałem, że była jakaś operacja pękniętej śledziony z całym mnóstwem krwi, ale nie znałem dokładnych szczegółów. Okazało się, że rzeczywiście parę kwestii wymagało wyjaśnienia, wytłumaczyłem kwestię PCA, fakt zacewnikowania i braku potrzeby wołania siostry w sprawie kaczki, jak i to co się stało i stanie w niedługim czasie. Jakimś dziwnym trafem, zostałem troszkę dłużej i przydałem się nawet bardziej niż zazwyczaj, i jakieś takie poczucie satysfakcji z niesienia pomocy nawet większe ;)

piątek, 8 lutego 2008

Kolejny tydzień.

W związku z szalejącą epidemią wirusowej biegunki i wymiotów oddział ucichł jeszcze bardziej. Nie ma planowych przyjęć, wyłącznie bardzo ciężkie przypadki. Odwołane zostały również wszystkie planowe zabiegi, panuje więc cisza i spokój. Dla mnie była to sytuacja idealna w związku z wizytą dziewczyny, mogłem spędzić z nią troszkę więcej czasu. Jedna z pacjentek niestety odeszła, miała zaawansowany, nieoperacyjny nowotwór i na dodatek odmawiała przyjmowania jedzenia i picia oraz wyrywała sobie wszystkie wenflony. Niestety, nie każdemu można pomóc. Pod koniec poprzedniego tygodnia byłem zapytać się w kadrach o moją przyszłość, obecny kontrakt mam wyłącznie na 2,5 miesiąca i jeśli nie dostanę przedłużenia to muszę znowu szukać czegoś innego. We wtorek po południu sprawdziłem wewnętrznego, szpitalnego e-maila i okazało się, że w środę rano mam interview w sprawie kolejnego postu na chirurgii. Trochę się w związku z tym zestresowałem, wiedziałem, że są jeszcze inni kandydaci, a nie byłem pewien co do ilości miejsc. Rozmowa okazała się być jednak bardzo w porządku, referencje jakie wystawili mi konsultanci były widocznie pozytywne, mam pracę przynajmniej na następne 6 miesięcy, będę się mógł w dalszym ciągu dzielić moimi przeżyciami.

czwartek, 7 lutego 2008

Piątek. Kolejny on-call.

Muszę przyznać, że mam szczęście, miałem przez cały dzień do przyjęcia tylko jedną pacjentkę. Prezentowała typowy zespół CREST, a do nas zgłosiła się ze względu na ból prawdopodobnie niedokrwionego palca. Pomimo, że mówiła, iż BARDZO trudno pobrać od niej krew, udało mi się to za pierwszym razem, sam się zdziwiłem, robię się w tym coraz lepszy. Na oddziale też spokojnie, trochę ze względu na panującą epidemię wirusowej biegunki a trochę też ze względu na niewielką liczbę pacjentów. Jedna pani, która myślałem, iż nie przetrwa świąt ma się coraz lepiej, jeszcze jakiś czas temu nie do pomyślenia. Mam suchą skórę od wcierania w ręce alkoholowego żelu odkażającego, ale lepsze to niż ciężka biegunka. Tradycyjnie już, gdy dyżuruję do 17, o 16.55 odzywa się bleep - to dzwoni GP (brytyjski odpowiednik lekarza rodzinnego), że ma do przekazania pacjenta, prawdopodobnie z zapaleniem wyrostka. Dlatego dyżurując nigdy nie opuszczam szpitala przed punkt 17, ale pacjentem zajmie się już zmieniający mnie stażysta. Pora rozpocząć kolejny weekend, chyba wybiorę się na wycieczkę do Southampton.

poniedziałek, 4 lutego 2008

Ponoworoczny Czwartek.

Trochę się rozchorowałem podczas przerwy sylwestrowej, tak jak zresztą pacjenci na oddziałach (wirusowa biegunka atakuje ze zdwojoną mocą) ale mimo wszystko odpocząłem. W związku z epidemią zaostrzono wymagania higieniczne, żele odkażające leżą teraz na każdym kroku, sale są pozamykane i odwiedziny ograniczone, trochę jak w jakimś filmie o niebezpiecznym wirusie. Dzień przebiegał spokojnie, szkolenie z radiologii, obchód i później przyjmowałem pacjentów na zabiegi jednodniowe, trochę czasu mi to zabrało, ponieważ było ich całkiem sporo i zajmowałem się nimi tylko ja. Lunch jadłem będąc już mocno głodnym, ale reszta dnia przebiegała wyjątkowo łagodnie. Jutro kolejne piątkowe on-call.

niedziela, 3 lutego 2008

Piątek.

Ostatni dzień przed kilkudniowym okołosylwestrowym urlopem, miałem nadzieję, że w końcu będzie przebiegał spokojnie, ale nie wiem dlaczego już na początku dnia zgodziłem się zamienić dyżury wieczorne, tak, że to dzisiaj ja będę pracował do 21. Dzień był pracowity nie mniej niż ostatnio, ale podzieliliśmy się zadaniami i jakoś wszystko poszło, bo tak naprawdę mieliśmy tylko dwie bardzo poważnie chore pacjentki. Jedna z nich, którą opisywałem uprzednio, miała się trochę lepiej, chociaż po zmianie wkłucia centralnego wpadła w drgawki, jak to ocenił mój registrar, w związku z przejściowym zwiększeniem ilości bakterii we krwi, po jakimś czasie wszystko ustąpiło, więc może miał rację. Była jeszcze druga pacjentka, z nieciekawą historią i równie nieciekawym rokowaniem. Miała historię raka nosogardzieli, po którym miała sztuczny plastikowy nos, dodatkowo niedawno przechodziła operację raka pęcherza, po której zdecydowała się nie kontynuować leczenia (zalecanej chemio- lub radioterapii). U nas pojawiła się z dwoma guzami w pachwinach, które wyglądały jak obustronna przepuklina, okazały się jednak być powiększonymi guzami chłonnymi (prawdopodobnie przerzutowymi) i dodatkowo była bardzo wychudzona. W trakcie dnia wezwała mnie jedna z pielęgniarek, ponieważ pacjentka praktycznie nic nie piła (wszystko zwracała) i była bardzo odwodniona. Postanowiłem podawać płyny dożylnie, trzeba też było sprawdzić wszystkie wyniki. Użyłem najlepszej żyły do wkłucia, więc krew uzyskać było dosyć ciężko, ale jakoś się dało; przetaczamy płyny i zobaczymy co będzie dalej. W międzyczasie mąż został poinformowany o ciężkim stanie żony i o podejrzewanej diagnozie. Godzina 17, gdy miałem zostać na oddziale sam zbliżała się nieubłaganie, a ilość pracy wcale się nie zmniejszała. Drużyna urologiczna poinformowała mnie, że przybędzie jedna pacjentka, przyjąłem więc ją, pobrałem krew, skierowałem na prześwietlenie i przepisałem leki, wyglądała nieciekawie, ale registrar nie chciał jej obejrzeć, zanim nie będzie wszystkich wyników. Znowu wezwała mnie pielęgniarka z sąsiedniego oddziału, wspominana wcześniej pacjentka dalej nie wytwarzała moczu. Nie wyczuwałem pęcherza, podejrzewałem więc ostrą niewydolność nerek, zważywszy na jej ogólny ciężki stan, kiepska sprawa. Ale za namową starszego stażem kolegi postanowiłem przepłukać cewnik i na szczęście okazało się, że widocznie był gdzieś zatkany, ponieważ mocz zaczął cieknąć, czyli problem znacznie mniejszy niż mi się wydawało. Wróciłem do przyjmowania pacjentki, gdy dostałem zadanie specjalne od registrara, jedna pacjentka gorączkowała, trzeba więc było pobrać krew na hodowlę bakterii. Nie miała zbyt przystępnych żył a i ilość krwi potrzebna jest znaczna, w związku z tym sporo się oboje (ja i pacjentka) namęczyliśmy. 21.30 i przyszedł zmieniający mnie lekarz, jakoś uporałem się z wszystkimi zadaniami, przekazałem więc tylko o których pacjentów się niepokoję i na co musi zwrócić szczególną uwagę. Tak, muszę odpocząć.

sobota, 2 lutego 2008

Poświąteczny czwartek.

Nigdy nie wiadomo, co jest nam pisane, pacjentka, która wyglądała tak kiepsko chociaż dalej ciężka to jakoś się trzyma, natomiast inna, która wyglądała jeszcze w poniedziałek całkiem ok, zmarła wczoraj w nocy; nie znasz dnia, ani godziny :/ Dodatkowo rano dowiedziałem się, że znowu jestem on-call, trochę mnie to zdziwiło, bo jeszcze nie zdążyłem się otrząsnąć po poprzednim dyżurze, ale cóż, takie życie. Cały czas mój konsultant jest on-call, więc wszyscy nowi pacjenci trafiają do nas i w związku z tym obchód strasznie się przeciąga. Jedna z pacjentek znowu wróciła, wyglądała kiepsko, znacznie gorzej niż ostatnio, chociaż mówiła coś pod nosem, że jest dobrze. Dodatkowo mój bleep zaczyna się odzywać, lekarze pierwszego kontaktu chcą bym obejrzał kilku pacjentów, ok. w końcu jestem on-call. Pierwsza pacjentka z bólem brzucha, trochę niepokoi mnie to, że mogę wyczuć u niej pulsującą aortę brzuszną, zwłaszcza po ostatnich przypadkach ogromnych tętniaków aorty, doprowadzających pacjentów do wykrwawienia się. Może jestem przeczulony, bo registrar on-call nic nie podejrzewa. Później pani z bólem brzucha i zawrotami głowy, wyglądała trochę dziwnie, ale wyniki i zdjęcia wyglądają ok., więc została wysłana do domu. Jeden z pacjentów został odesłany dużo wcześniej, miał trochę spuchniętą ranę pooperacyjną, bez żadnych znaków zakażenia, więc nie ma sensu trzymać go na oddziale. Później zjawił się jeszcze pacjent z bolesnym brzuchem, biegunką i krwawiący z odbytu. Załatwienie wszystkich potrzebnych rzeczy zabrało sporo czasu, postanowiłem wraz z kolegą z drużyny podsumować wypełnione zadania, gdy zauważyłem, że wykreśla z naszej listy jedną z pacjentek, domyślałem się co się stało, potwierdził skinieniem głowy. RIP.
 
Twoja wyszukiwarka