Twoja wyszukiwarka

środa, 19 grudnia 2007

Dzień drugi.

A właściwie pierwszy prawdziwej pracy jako lekarz. Dużo niewiadomych, zupełnie inny system, niedoskonałości językowe, nowe otoczenie. Ale jakoś z pomocą kilku miłych osób dałem radę. Na początek obchód oddziału, nie mogłem dostrzec jedynej osoby jaką znałem, Lizy, później okazało się, że nie ma również drugiego House Officera (stażysty) więc na dobrą sprawę zostaję na oddziale sam, po jakimś czasie pojawili się jednak lekarze w trakcie specjalizacji i wyruszyliśmy na ward-round. Zaraz po obchodzie poszliśmy na salę operacyjną chirurgii jednego dnia, gdzie poznałem mojego Consultanta (szef zespołu) i zobaczyłem laparoskopową operację, beeper koleżanki zabrzęczał, (oups – na szczęście nie mój, pomyślałem), ale poprosiła mnie abym zadzwonił w jej imieniu, bo właśnie się przebierała do kolejnej operacji. Po oddzwonieniu okazało się, że to tak naprawdę mnie zapraszają na oddział, bo trzeba przyjąć nowego pacjenta. Powiedziała mi szybko – zbierzesz wywiad, zrobisz podstawowe badania, najważniejsze wyniki i będzie ok. Co prawda nigdy tego w Anglii nie robiłem, ale jakoś dam radę, przecież na pewno wszystko jest podobne do polskiego, pomyślałem. Niestety okazało się, że jest to trochę inne, na dodatek mój pacjent był lekko przygłuchawy, co trochę utrudniało komunikację. Trochę angielskich słówek na opisanie obserwowanych i wybadanych przeze mnie objawów jeszcze brakuje, nie mam pewności, czy to co wpisuję jest zgodne z tutejszymi standardami, ale po porównaniu z innymi opisami i wniesieniu kilku drobnych poprawek wszystko wydaje się być ok. Po kilku godzinach pracy zjawili się specjalizujący się lekarze z mojego teamu, dobrze bo pokazali mi gdzie jest mleko do kawy i zabrali mnie na lunch. Tylko, że jeszcze nie skończyłem z moim pacjentem, muszę mu załatwić zdjęcie klatki i EKG. Z RTG poszło sprawnie, bardzo miła pani z recepcji, powiedziała, że da się to zrobić dzisiaj, na EKG trochę czekałem, ale siostrzyczki szybko je zrobiły, ja obejrzałem, stwierdziłem, że jest w granicach normy i uzupełniłem papiery. Pożegnawszy starszych stażem kolegów (jakby co mam dzwonić) miałem nadzieje na szybkie upłynięcie ostatniej godziny, i szło całkiem nieźle… Na pół godziny przed końcem pierwszego dnia, podeszła do mnie pielęgniarka i poprosiła abym obejrzał jedną z pacjentek podlegającą mojemu konsultantowi, czuje się słabo, ma zawroty głowy, trochę spadło jej ciśnienie (95/60), acha i mam jej przepisać jakieś leki i płyny. No cóż, tego już na pewno nie robiłem, trochę duża odpowiedzialność, chyba trzeba zadzwonić do starszych stażem. Ale jeden z kolegów z innej drużyny zauważył moje zmieszanie i zapytał o co chodzi, odradził mi dzwonienie i po obejrzeniu pacjentki pomógł przepisać płyny. Oglądałem jej akta, rzeczywiście mogła stracić trochę krwi, wtem zadzwonił beeper, razem to koleżanka sprawdza czy nic się nie dzieje, ja ze spokojem, że jedna pacjentka czuła się słabo i dostała płyny. Po zakończeniu przeglądania dokumentów (było już kilka minut po zakończeniu mojej pracy), poszedłem sprawdzić jak pani się czuje. Primus non nocere versus nothing ventured nothing gained. Ale kamień z serca, jest już lepiej, można spokojnie pójść do domu.

3 komentarze:

Konrad Kokurewicz pisze...

Dzielny Skurczybyk! Pozdrawiam.

Unknown pisze...

Noo.. dzielny.

paenkeikeu pisze...

łaaaaaa , no podziwiam i zastanawiam się czy mi w przyszłości uda się dostać na specjalizację do UK .jest to moje marzenie i postaram się jak najmocniej by je spełnić !! :)
dopiero zaczynam czytać Twój blog . mam nadzieję , ze pomoże mi zorientować się jak to jest w Anglii i czego się spodziwać .

 
Twoja wyszukiwarka